Mass Effect: Andromeda – nie taki diabeł straszny 5 kwietnia 2017 | Krzysztof Grzegorowski
Przez ostatnie miesiące fani Mass Effect karmieni byli zwiastunami, gameplayami oraz różnej maści wiadomościami mającymi umilać im okres oczekiwania na przesuwaną przez EA premierę kolejnej części serii. Tym razem nie miały być to przygody uzdolnionego kosmicznego wojaka, jakim był komandor Shepard, ale Pioniera, którego misją jest stworzenie nowego domu dla ludzkości przeszło 2,5 miliona lat świetlnych od Drogi Mlecznej.
Zadanie to nie jest łatwe, tak samo jak łatwe nie było - jak się okazało tuż po premierze - stworzenie samej gry, bazującej po raz pierwszy na silniku Frostbite. Graczy uraczono półotwartym światem, zapierającymi dech w piersiach widokami z nowych planet i samej galaktyki, a także… dość... jakby to ująć… budzącą sporo kontrowersji mechaniką i animacją mimiki postaci o antropomorficznych twarzach (gdyż problem ten dotyczy zarówno ludzi, jak i asari). Kolejne wiadra z pomyjami zostały wylane na osoby odpowiedzialne za optymalizację produktu - i to właśnie na tej ostatniej kwestii skupimy się w niniejszej publikacji.
Mając na podorędziu notebooki z grafikami NVIDIA, zarówno z generacji Maxwell, jak i Pascal, zdecydowaliśmy się przetestować najnowszy produkt EA i BioWare pod kątem wydajności. Lokalizacją testową stała się pierwsza ludzka kolonia na planecie Eos, gdyż karta graficzna oraz procesor mają co w niej liczyć: liczne postaci i budynki, zbiornik wodny, roślinność oraz sporo dynamicznego oświetlenia i cieniowania.
Wśród dostępnych opcji graficznych znaleźć można suwaki odpowiedzialne za m.in. jakość tekstur, efekty post-procesowe, cienie, siatki, z których złożone są poszczególne elementy, jakość roślin i terenu, okluzję otoczenia (do wyboru mamy SSAO lub HBAO) oraz ogólną jakość cieniowania. Co ciekawe, producent zdecydował się wyłącznie na antyaliasing w wydaniu post-procesowym, czyli nałożeniu efektu na już wygenerowaną przez GPU klatkę. Dzięki temu proces wygładzania ząbkowatych linii pozwala na oszczędzanie mocy układy graficznego. Do wyboru mamy jednak wyłącznie FXAA, czyli dość podstawową technikę wygładzania krawędzi, oraz Temporal AA - technikę działającą na podobnej zasadzie co FXAA, ale nie wpływającą zanadto na ostrość wyświetlanego obrazu. Wśród opcji graficznych znaleźć można również możliwość przeskalowania obrazu do innej rozdzielczości, która domyślnie włącza się przy zmianie predefiniowanych ustawień. My jednak postanowiliśmy nie korzystać z tej opcji w trakcie testów, opierając wyniki wyłącznie o klatki wygenerowane w pełnej rozdzielczości Full HD.
Mass Effect: Andromeda zostanie przetestowana przez nas na notebookach gamingowych. Generację grafik Maxwell reprezentować będzie Dell Inspiron 7566 z GeForcem 960M na pokładzie. Najwyższa półka minionej generacji, w postaci GeForce'a GTX 970M oraz GeForce'a GTX 980M, obecna jest w Asusach ROG G751JY oraz G751JT. Najnowsze i dość ekonomiczne rozwiązania - GeForce GTX 1050 i 1050 Ti - to odpowiednio Saelic Veni G512 (w wersji z Intel Core i5 7300HQ) oraz Veni G522. Do sprawdzenia możliwości GTX-a 1060 wykorzystaliśmy laptopa Gigabyte Aero 14, a Aorus X7 v6 posłuży nam do ocenienia wydajności GTX-a 1070.
Gra testowana będzie we wszystkich zestawach ustawień, jakie przygotowane zostały przez twórców. Na każdym sprzęcie sprawdzimy więc, ilu klatek na sekundę możemy spodziewać się na ustawieniach niskich, średnich, wysokich i ultra. System operacyjny oraz sterowniki karty graficznej zostały zaktualizowane do najnowszej wersji.
Jak można zauważyć, osoby, dla których płynny obraz zaczyna się od 60 klatek na sekundę, nie będą zachwycone. Chcąc cieszyć się komfortową rozgrywką na ustawieniach Ultra w rozdzielczości Full HD, trzeba wyposażyć się w notebooka z GeForcem GTX 1070, chociaż i w tym wypadku należy spodziewać się tzw. dropów, szczególnie w przerywnikach. Jak już wspominaliśmy - BioWare nie popisało się pod względem optymalizacji. W przypadku pozostałych grafik, aby wskaźnik wyświetlanych klatek na sekundę wzrósł, niezbędne będzie zmniejszenie jakości grafiki.
Dużo lepiej to wygląda, jeżeli usatysfakcjonuje nas "stary" wyznacznik płynności, czyli 30 FPS. W takim przypadku jedynie GeForce GTX 960M oraz 1050 miały problem z osiągnięciem średniej wartości 30 FPS na Ultra, a GTX 1050 Ti ledwie tę wartość przekraczał. Dla tych układów rozsądniejsze wydaje się być obniżenie ustawień do średnich lub próba własnoręcznego dostosowania opcji graficznych do wydajności komputera (polecamy zapoznać się z naszym poradnikiem na ten temat). Posiadacze GeForce'a GTX 970M również mogą być ukontentowani 36 klatkami, chociaż znowu pod uwagę trzeba wziąć fakt, że liczba klatek na sekundę lubi spaść w cutscenkach, a nawet przy obracaniu kamery. Jeszcze więcej FPS wygeneruje GeForce GTX 980M oraz grafiki z generacji Pascal od GTX-a 1060 wzwyż.
Spostrzeżenia redaktorów lab-kuzniewski.pl (i tym samym fanów serii) na temat samej gry
Mass Effect: Andromeda – za co BioWare powinien dostać cięgi, a za co smakołyk?
Zapoznając się z pierwszymi recenzjami Andromedy, a także z filmikami będącymi kompilacją błędów animacji, czułem się jak Shepard wyrzucony poza pokład Normandii w prologu drugiego Mass Effecta. Jednak chęć zagrania w nową odsłoną bioware'owskiej space opery wzięła górę nad mało przychylnymi opiniami na temat samej gry. Po ponad 25 godzinach spędzonych w galaktyce Andromedy stwierdzam z czystym sumieniem, że mimo pewnym mankamentów gra się naprawdę przyjemnie! Oprawa graficzna prezentuje się bardzo dobrze w trakcie eksploracji oraz walki. Krajobrazy odwiedzanych planet, którymi napełniamy nasze żądne nowości, pionierskie oczy, a także efekty w trakcie starć, nawet same projekty powierzchni planet, ekwipunku, budynków czy pojazdów prezentują wysoki poziom, a ich tekstury są ostre i wyraźne. O cutscenkach zostało już powiedziane i napisane naprawdę sporo i zdecydowanie nie były to peany zachwytu - z jednej strony słusznie, gdyż lepszą mimikę twarzy oraz lip-sync mogliśmy widzieć już w produkcjach sprzed dwóch-trzech lat (chociażby w Dragon Age: Inkwizycja, które przecież też zostało stworzone przez BioWare). Z drugiej strony najzwyczajniej w świecie nie przeszkadzają one w graniu i eksploracji nowo odkrytego świata.
W trakcie zapoznawania się z recenzjami najnowszego produktu BioWare często trafiałem na stwierdzenie, że Andromeda to Dragon Age: Inkwizycja, tylko że w kosmosie. Jest w tym trochę prawdy, gdyż sama rozgrywka wydaje się dość zbliżona - dostajemy kilka sporych obszarów, które możemy swobodnie eksplorować, a każda z lokacji zawiera w sobie masę zadań oraz mniej lub bardziej ciekawych zakamarków. Główny zarzut dotyczył jednak tzw. questów zbierackich, czyli "zeskanuj minerały, zeskanuj rośliny, znajdź kilka określonych przedmiotów, przynieś artefakt" i tak dalej. Nie da się ukryć - takie zadania występują, ale na szczęście nie w takiej ilości, jak w Inkwizycji. Poza tym w Andromedzie tego typu zlecenia mają pewną rację bytu i logiczny sens - jesteśmy wszak Pionierami, pierwszymi ludźmi w nowej galaktyce i dopiero poznajemy nowe rodzaje minerałów, gatunki fauny i flory, historię poszczególnych ras oraz ich technologie. Na dodatek zadania te mają w zdecydowanej większości charakter tak bardzo poboczny, że jeżeli ich nie wykonamy, to naprawdę ani kolonii ludzkiej, ani żadnej innej rasie nie przytrafi się krzywda. Twórcy gry przed premierą przyznali także, że przy projektowaniu zadań brali przykład z Wiedźmina 3. Chcieli, aby nawet pozornie niewiele wnoszący do całej historii quest stał się interesującym doświadczeniem. I faktycznie - zdarzyło mi się trafić na kilka zadań, które potrafiły mnie zaskoczyć.
Słówko należy również poświęcić nowym członkom drużyny. Po raz kolejny w naszym zespole mogą znaleźć się inni ludzie, jest też asari, kroganin, turianka oraz przedstawiciel andromedańskich autochtonów. Przyjemne jest poznawanie tych postaci oraz rozmowy z nimi. Mimo że dialogi nie dotykają w większości filozoficznych traktatów na temat sensu bytu czy relacji między rasami, to zdarzają się linijki dialogowe trafiające w bardziej czułe punkty naszej osobowości. Przyjemnie buduje się także relacje pomiędzy załogą, a mówiąc "załoga" mamy na myśli nie tylko osoby, z którymi możemy ruszyć w bój, ale również bohaterów drugoplanowych, takich jak piloci Tempesta (naszego statku kosmicznego), mechanicy czy lekarze. Z każdą z tych osób da się porozmawiać, mają one własne historie (nawet jeżeli nie są specjalnie górnolotne), ale, co najważniejsze, czuje się wobec nich jakiś ładunek emocjonalny - do kogoś czujemy sympatię, niektórych omijamy, a jeszcze innych najchętniej wyrzucilibyśmy za burtę naszego głównego środka transportu, aby dryfował w bezwzględnej próżni.
Następną, całkiem przyjemną rzeczą stał się dość prosty crafting. Przy stacjach badawczych możemy wydawać punkty na badanie poszczególnych technologii: z Drogi Mlecznej, Helejosa oraz technologii Porzuconych. Punkty zbieramy w trakcie poznawania nowych organizmów, skał i technologii zastanych w Andromedzie. Następnie opracowane bronie, elementy pancerza lub ulepszenia możemy wytworzyć, do czego przydają nam się znalezione w trakcie eksplorowania planet oraz układów surowce. Wśród przedmiotów możliwych do samodzielnego wytworzenia znajdują się niestety, jak to często w grach z elementami cRPG bywa, rzeczy o gorszych statystykach niż te, które znaleźliśmy przy zwłokach jakiegoś kosmicznego bandziora, ale na szczęście zdarzają się też takie perełki jak kombinezon N7 czy pancerz stworzony za pomocą technologii rasy Porzuconych.
Czy warto zatem zagrać w Andromedę? Moim zdaniem - tak. Nie zaszkodzi jednak poczekać na zapowiadane zaraz po premierze łatki, mające usprawnić pewne niedociągnięcia oraz naprawić niektóre elementy gry. A jeżeli naprawdę nie spieszy nam się z wejściem w nadświetlną i eksplorowaniem zupełnie nowych układów, może warto poczekać na edycję GOTY? Decyzję pozostawiam Wam.
Krzysztof Grzegorowski
Mass Effect: Andromeda - histerycy krajów pierwszego świata łączcie się!
Najważniejsza tegoroczna premiera gamingowa mimochodem i w nienajlepszy sposób zobrazowała relację, jaką darzą się gracze oraz producenci gier. EA i BioWare, zgodnie z tradycją, wypuścili produkt nieskończony i niedopracowany, a internauci w podziękowaniu posunęli się nawet do gróźb karalnych wobec osoby, w ich mniemaniu, za to odpowiedzialnej. Jak wiadomo - od jakości gier zależy życie i zdrowie wielu z nas, więc partactwo należy piętnować i wypalać ogniem… Czysta paranoja, czyż nie?
Odetnijmy się jednak od internetowej histerii i na spokojnie sprawdźmy, co ma nam do zaoferowania tytuł, na który czekałem, niemalże wykreślając dni w kalendarzu. Przez pięć lat, które minęły od spacyfikowania Żniwiarzy (w taki czy inny sposób), do całej trylogii powróciłem nie raz i nie dwa, by w końcu nauczyć się wszystkich ścieżek dialogowych na pamięć i, gryząc palce, czekać na premierę Andromedy. Twórcy jednak najwyraźniej niczego się nie nauczyli od wydania "trójki", której w dniu debiutu daleko było do poziomu prezentowanego przez wersję z "połatanym" zakończeniem oraz świetnymi DLC-kami i postanowili zafundować sobie powtórkę z rozrywki. Jednakże…
Jednakże po prawie trzech dobach bez snu spędzonych na eksploracji Andromedy mogę śmiało przyznać - to świetny tytuł. Chociaż ktoś w EA/BioWare powinien dostać lanie tam, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę za spartaczenie kilku kwestii i zapewnienie internetowym hejterom amunicji do mieszania nowego Mass Effecta i ich twórców z błotem. Wystarczy bowiem kilka godzin, by stwierdzić, że część zespołu BioWare nie przyłożyła się do pracy, czego efektem jest łatwo zauważalna różnica między wykonaniem określonych elementów gry. Nie są to kwestie uniemożliwiające zabawę, ale przy tak wyczekiwanym tytule, który w dodatku do najtańszych nie należy, nie powinno to mieć miejsca.
Po pierwsze - animacja twarzy ludzi i asari to kpina. Powiem więcej: parę dni temu skończyłem Crysisa 3 (pierwszy raz na ustawieniach graficznych "ultra") i realizm pooranej bruzdami fizjonomii Psycho, z którym często rozmawiamy twarzą w twarz, bije na głowę plastelinowe i drętwe emocje malujące się na licach ludzkich bohaterów Andromedy. Dziwne ruchy gałek ocznych, brak synchronizacji ust z dialogami, twarze kompanów wyglądające jak nieco podrasowane "defaultowe" postacie trzecioplanowe - wszystko to sprawia, że "cutscenki" wyglądają pokracznie.
Po drugie - optymalizacja. O ile przy samej rozgrywce wymagania nie są przesadne i na ustawieniach medium spokojnie pogramy na starszym sprzęcie, to we wspomnianych przerywnikach filmowych liczba klatek potrafi spaść z 50-55 do 20-25 i nic, co widzimy na ekranie, tego nie usprawiedliwia. A już na pewno nie animacja włosów. Proponuję ekipie BioWare udać się na korepetycje do CD Projekt - tam wiedzą, jak tworzyć realistyczne fryzury.
Po trzecie - oświetlenie w pomieszczeniach, a szczególnie na Nexusie, czyli andromedańskiej wersji Cytadeli. Podczas rozmów część twarzy i otoczenia zdaje się być wręcz prześwietlona i można odnieść wrażenie, że przesiadujemy w sterylnie białej poczekalni u stomatologa, oświetlonej kilkusetwatowymi lampami o zimnym, nieprzyjemnym świetle.
Po czwarte - mniejsze błędy i bugi. To się tekstura powierzchni doczyta z kilkusekundowym opóźnieniem, to przy przelocie przez atmosferę zauważymy zielone artefakty przypominające zorzę polarną, to stopy naszych bohaterów są o kilkanaście centymetrów niżej od poziomu gruntu - niby detale, ale właśnie po przywiązaniu do detali można poznać studio poważnie traktujące swoich fanów. Niewątpliwie bez kilku większych aktualizacji się tu nie obejdzie - czyli dzień jak co dzień w EA.
Wszystko to nie zmienia jednak faktu, że Mass Effect: Andromeda ma się czym pochwalić. Widoki, jakimi raczą nas powierzchnie planet, są wręcz zjawiskowe i często zatrzymamy się na dłuższą chwilę przy krawędzi klifu, by nacieszyć oczy rozpościerającą się przed nami panoramą. Pierwszy kontakt z podziemnymi miastami i ruinami Porzuconych wywołuje przysłowiowy opad szczęki - fantazja projektantów naprawdę przeszła moje nieskromne oczekiwania łącząc klimaty BORG ze Star Treka z grobowcami Sithów rodem z Korriban. Zarzuty dotyczące animacji twarzy na szczęście nie dotyczą przedstawicieli mniej humanoidalnych ras; również podczas rozgrywki przekonamy się, że realizm animacji naszego bohatera znacząco ulepszono w porównaniu do poprzednich części - słynnego "kaczego chodu" jakoś nie uświadczyłem.
Fabuła także trzyma poziom i wszelkie zarzuty dotyczące sztampowości uważam za przesadzone - tzw. "hard s/f" zostawmy Lemowi, P. K. Dickowi i Nolanowi. Seria Mass Effect nigdy nie miała ambicji być gamingową 2001: Odyseją kosmiczną czy innym Intelstellarem, ale space operą pełną gębą i scenarzyści znakomicie wpasowali się w tę konwencję. Fani serii bez problemu odnajdą się w znajomym uniwersum, choć na każdym kroku widać, że przydzielono nam inny cel niż w trylogii - nie mamy ocalić galaktyki przed wrednymi, wielkimi obcymi, lecz znaleźć nowy dom dla naszych kolonizatorów - galaktykę ocalimy przy okazji. Również nowy bohater to powiew świeżości. Gloryfikowany i noszony na rękach przez wszystkie ludy galaktyki komandor porucznik Shepard zasłużył już na swoją emeryturę. Sara lub Scott Ryder (w zależności od naszego pierwszego wyboru) nie są zaprawionymi w bojach weteranami, lecz chcącymi się sprawdzić młokosami z młodzieńczym entuzjazmem buzującym w żyłach i miło odnaleźć się mniej napompowanej frazesami postaci.
Jest też co robić - eksploracja, rozwój postaci, crafting, zadania poboczne. Wszystkie te elementy są ciekawe i płynnie rozwijają zarówno fabułę, jak i naszą znajomość nowej galaktyki. Co ważne, ich wykonywanie nie jest tak irytujące jak w poprzednich częściach - szukanie minerałów w ME2 potrafiło zmęczyć nawet najwytrwalszych. Podróżowanie Nomadem, czyli nową wersją Mako, to zupełnie inny standard i nareszcie nie mamy wrażenia, że poruszamy się kauczukową piłką w warunkach zmniejszonej grawitacji.
Mass Effect: Andromeda jest także trochę ucieleśnieniem tego, jak system "preorderów" zepsuł rynek gier. Twórcy zamiast koncentrować się na dopieszczeniu swego dzieła, wolą nakręcać marketing i przedsprzedaż, by ostatecznie uraczyć nas wersją beta 0.8 i radośnie stwierdzić "jeszcze nie skończyliśmy, ale bawcie się, a my będziemy patchować". A chyba nie o to powinno chodzić. Czy zatem warto sięgnąć po Andromedę? Nieobiektywnie powiem - tak. Gdy to piszę, jest godzina 14:28, a ja już przebieram nogami, by wrócić na Eos i skończyć zaczęte wczoraj zadania. Jeżeli jednak aż tak Mass Effect nigdy Was nie kręcił, to lepiej będzie poczekać na edycję GOTY.
Kuba Kutzmann
Dziękujemy firmie G2A.COM za udostępnienie Mass Effect: Andromeda na potrzeby naszych testów.
Zachęcamy do zapoznania się z ofertą laptopów dla graczy w sklepie GameRagon.pl.